[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przodem kobieta zawróciła do granic miasteczka. Chyba w końcu odnalazła poszukiwane miejsce,
bo pewnie wjechała na podwórko nowo wybudowanego motelu. Składały się na niego dwa rzędy
po pięć jednopiętrowych domków. Zaparkowała niezdarnie pod błękitnym budynkiem,
przewracając doniczkę z małym iglakiem. Zaraz wysiadła i poczęła grzebać w baga\niku, a
równocześnie rozmawiała z kimś przez telefon komórkowy.
Nie słyszałam, na jaki temat był prowadzony przez nią dialog. Zostawiłam auto przed
ogrodzeniem, zało\yłam buty, które do tej pory le\ały na bocznym siedzeniu i cichcem zakradłam
53
się pod domek, do którego weszła ścigana przez mnie kobieta. Wniosła do niego ze sobą torbę
podró\ną i walizkę, a właściwie futerał z przenośnym komputerem - czarny z metalowymi
zatrzaskami.
Bałam się, \e ktoś odkryje moje dziwne zachowanie, ale teren wyglądał na  czysty" - tylko
przy ostatnim domku w pierwszym rzędzie kilka par z dziećmi piekło kiełbaski na grillu. Wydawali
się być zaabsorbowani przygotowywaniem posiłku i nie zwrócili na mnie uwagi.
Niestety, od przodu błękitnego domku nie mogłam zobaczyć, co się w nim dzieje, gdy\ na
okna zaciągnięto zasłony, obeszłam go zatem naokoło. Na północnej ścianie sterczał nisko
zawieszony nad ziemią balkon. Przyczaiłam się pod nim, ale wnętrze pomieszczenia wcią\
pozostawało dla mnie zagadką, albowiem równie\ w oknach wychodzących na taras spuszczono
rolety. Uchylone drzwi balkonowe umo\liwiły mi jednak podsłuchanie tego, co działo się w domku.
Ponownie zdjęłam buty i zostawiłam je przy podeście tarasu, a sama - z trudem - pokonałam
barierkę, najpierw opierając się na niej, a potem wykonując fikołka. Tę gimnastyczną umiejętność
zawdzięczałam zajęciom baletowym, które odbywałam po to, \eby lepiej radzić sobie na scenie z
trudnymi układami tanecznymi.
Kiedy znalazłam się ju\ o krok od kobiety z \ółtego polo, przylgnęłam do obsypującego się,
zawilgoconego tynku i równomiernie oddychając, nasłuchiwałam. Doszły do mnie strzępy kolejnej
rozmowy telefonicznej:
- Mam... No, kilka dobrych będzie... Zaraz je wywołam i wyślę Netem. Zdą\ysz zamieścić je
w jutrzejszym wydaniu... Nie, powiedziałam, \e zdą\ysz przed zamknięciem numeru... Pewnie, \e
będzie sensacja! Dobra, biorę się do pracy. No, pa.
O nie, co to, to nie! Podą\ając za polo, nawet nie pomyślałam, \e prowadząca je kobieta mo\e
być najzwyklejszą dziennikarską hieną! Byłam pewna, \e ona jest zamieszana w sprawę
grobowców, tymczasem śledziła mnie od pierwszego dnia po to, \eby napisać artykuł do jakiegoś
brukowca. Zrobiło mi się przykro, jednocześnie byłam wściekła. Miarka przebrała się!
Z impetem wpakowałam się do domku, trzaskając ręką w szybę balkonowych drzwi.
Dziennikarka znieruchomiała. Spodziewałaby się zapewne ka\dego, ale mnie?
- Je\eli opublikuje pani moje zdjęcia z Krzysztofem, podam panią do sądu, wysuwając
oskar\enie o naruszenie prywatności!!! - wydarłam się tak, \e niezaprzeczalnie słyszała mnie cała
okolica, włącznie z grilluj ącą trzy domki dalej gromadą imprezowiczów.
- Dogadajmy się... - barwa jej głosu zmieniła brzmienie: stanowczy, gruby przeszedł w mysi
pisk.
- Mogła pani przyjść do mojego apartamentu w Ksią\u i poprosić o wywiad. Nie gryzę!
Wtedy na pewno doszłybyśmy do porozumienia - oznajmiłam jej nie mając chęci na pertraktacje.
Wróciłam na balkon, schyliłam się, podniosłam z ziemi buty, zało\yłam je i wyszłam drzwiami,
trzaskając nimi mało kulturalnie.
Nie wiedziałam, jak na moją wizytę zareaguje dziennikarka. Raczej nie spodziewałam się,
\eby moje okrzyki doprowadziły do wstrzymania druku zdjęć, ale przynajmniej miałam satysfakcję
z tego, co zrobiłam. Przecie\ to niegodziwe pchać się z butami w czyjeś prywatne \ycie...
Na podzamcze dojechałam spózniona pół godziny, ale Krzysztof cierpliwie wyczekiwał na
mnie.
- Witaj, kochana - szeroko rozło\ył ramiona na powitanie.
- Dobry wieczór - odpowiedziałam zadowolona, choć odrobinę speszona tym, jak mnie
nazwał.
54 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl