[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mość o jego rzekomym romansie obiegła następnego ranka
pół Europy, a w ciągu paru dni dotarła do Stanów.
Sięgnął po telefon i wybrał numer.
- Nick? - upewnił się, gdy w słuchawce usłyszał znajo-
my głos. - Czyżbym cię obudził?
- Nie, ale już całkiem straciliśmy nadzieję. Przyjedziesz
jednak?
- Tak, planuję dotrzeć jutro przed obiadem. Tylko tym
razem nie każ mi spać w tym pokoju z cieknącym dachem
- poprosił, a na drugim końcu linii rozległ się śmiech.
- Zostaniesz na dłużej?
- Tylko na weekend, w poniedziałek przed obiadem
muszę być w Wiedniu na spotkaniu z delegacją handlową,
a po tym od razu lecę do Stanów.
- Na długo?
- Niespełna sześć tygodni.
Oparł się wygodnie na krześle, rozważając, czy powi-
nien już teraz przyznać się przyjacielowi do spotkania z
Marianne. Przesunął dłonią po twarzy. Był zmęczony, nie
55
S
R
czuł się na siłach tłumaczyć ze swych uczuć, które zresztą i
dla niego pozostawały niejasne. Na szczęście wiedział już
więcej o jej uczuciach. Był jej wdzięczny, że go wysłucha-
ła, choć miał poczucie, iż dostał więcej, niż mu się należa-
ło. Szczególnie że tak srodze ją zawiódł...
56
S
R
ROZDZIAA PITY
Seb wychylił się do przodu, by postukać kierowcę w
ramiÄ™.
- Stefanie, czy mógłbyś się tu zatrzymać? Chciałbym
rozprostować kości.
Szofer posłusznie zatrzymał auto, drugie, jadące za ni-
mi, zahamowało równie błyskawicznie.
- Czy mógłbyś, proszę, zanieść tę aktówkę do mojego
apartamentu? - zwrócił się do siedzącego obok sekretarza. -
Przekaż ją Lieslowi, przejrzę te dokumenty jeszcze raz
wieczorem.
Wsunął plik papierów z powrotem do teczki, podał ją
Aloisowi i z westchnieniem ulgi wyszedł na świeże po-
wietrze. Dobrze znów znalezć się w domu, myślał, od-
dychając głęboko. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że po-
dróże wprawdzie poszerzają horyzonty, ale pobyt we
własnym domu leczy duszę. Słowo dom w przypadku Se-
bastiana oznaczało imponującej wielkości zamek Polte-
brunn, stojący u podnóża Alp. Na co dzień aż tak się nim
nie zachwycał, ale gdy wracał do siebie po dłuższej nie-
obecności, nieodmiennie był wdzięczny losowi za możli-
wość spędzenia życia w tak pięknej scenerii. Eleganckie
skórzane pantofle uniemożliwiały mu w tym momencie
57
S
R
wędrówkę skalistą, ale piękniejszą ścieżką, zadowolił się
więc powolnym spacerem wzdłuż głównej drogi, prowa-
dzącej do zamkowych zabudowań. Spojrzał na najstarsze
budynki, mieszczące część gospodarczą, prezentujące się
nader solidnie i posępnie na tle pózniejszych, o charakterze
reprezentacyjnym. To w starych pomieszczeniach gospo-
darczych za niespełna tydzień rozgości się ekipa profesora
Blackwella, a wśród nich Marianne. Zastanawiał się, jakie
to będzie uczucie budzić się codziennie ze świadomością,
iż przebywają niemalże pod jednym dachem.
Od czasu spotkania w Londynie myślał o niej prawie nie-
ustannie, zastanawiał się więc, czy będzie w stanie skupić
siÄ™ na jakiejkolwiek pracy.
Wyszedł właśnie zza zakrętu, gdy dostrzegł samotną
kobiecą sylwetkę wyłaniającą się z pobliskiego lasu. Coś
w jej sposobie poruszania sprawiło, że natychmiast za-
trzymał się, a serce podskoczyło mu do gardła. Choć nie
dowierzał własnym oczom, to musiała być ona. Powoli
pięła się w jego kierunku, aż nagle stanęła jak wryta,
szybko się jednak przywołała do porządku i ruszyła jak
gdyby nigdy nic. Przeczesał nerwowym gestem włosy,
szukając rozpaczliwie w myślach jakiejś zgrabnej kwestii,
którą mógłby ją powitać, jednak nic sensownego nie przy-
chodziło
mu do głowy. Nie spodziewał się jej ujrzeć na tle znane-
go w najmniejszym szczególe krajobrazu, może więc stąd
brało się jego oszołomienie?
Zatrzymała się zaledwie kilka kroków przed nim. Dłu-
gie do ramion blond włosy miała zebrane w koński ogon,
przez co wyglądała niezwykle naturalnie i młodo. Z za-
skoczeniem odkrył, że bardzo pragnie ją pocałować. Pa-
58
S
R
miętał aż za dobrze, jak to jest czuć pod wargami jej usta,
wodzić dłońmi po jej delikatnej, jedwabistej skórze.
Uśmiechnęła się.
- Nie spodziewałem się ciebie... - zaczął niepewnie. -
Miałaś przyjechać dopiero w przyszłym tygodniu.
- Zjawiłam się wcześniej, żeby przygotować komputery
i stanowiska pracy przed przyjazdem profesora - wyjaśniła.
- Ach - wykrztusił z trudem, czując się przy tym jak
ostatni głupiec. - A od jak dawna jesteś?
- Od dziesięciu dni.
- Nie było mnie... - Potarł spoconymi dłońmi nogawki
spodni.
- Wiem. - Znów się uśmiechnęła. - Miałeś dobrą po-
dróż?
- Tak, dziękuję. Całkiem dobrą.
- To dobrze - odparła i poruszyła się, jak gdyby chciała
kontynuować wędrówkę, więc musiał błyskawicznie coś
wymyślić, aby ją zatrzymać.
- Czy masz wszystko, czego ci trzeba?
- Tak, dziękuję.
- Dobrze. To dobrze - wymamrotał, zażenowany swym
nagłym i całkowitym zanikiem umiejętności prowadzenia
rozmowy.
- Księżniczka Wiktoria naprawdę o mnie dba, jest do-
skonale zorganizowana i często uprzedza moje prośby.
Co najważniejsze, jest entuzjastycznie nastawiona do te-
go przedsięwzięcia.
- Tak, to prawda. - Uśmiechnął się niepewnie. - Prze-
praszam, że jestem taki mało wymowny, ale czuję się
59
S
R
straszliwie zmęczony tą podróżą. Może jak się prześpię,
będzie łatwiej ze mną rozmawiać.
Roześmiała się pogodnie, a jej oczy zalśniły. W jednej
chwili Seb przekonał się, że zauroczenie, które rozpoczęło
się przed dziesięciu laty, trwało nadal, przynajmniej z je-
go strony. Nie rozumiał, jak w ogóle mógł się z nią wtedy
rozstać. Może w wieku dziewiętnastu lat nie zdawał sobie
sprawy, jak trudno znalezć kogoś, z kim czułoby się taką
wspólnotę myśli i pragnień? Teraz zaś, bogatszy o dziesięć
lat doświadczeń, mógł z całą stanowczością stwierdzić, że
przez ten czas nie poznał nikogo, kto wydawałby mu się
tak bliski jak ona.
- Jak długo trwał lot? - przerwała jego rozmyślania.
- Osiem i pół godziny.
- Nic więc dziwnego, że jesteś zmęczony, szczególnie
jeśli się wezmie pod uwagę różnicę czasu.
Jako panujący monarcha doskonale wiedział, jak na-
leży zakończyć rozmowę, by nie sprawić drugiej osobie
przykrości ani zawodu, ale w tym przypadku umiejętności
te okazały się kompletnie nieprzydatne, bowiem jego serce
w ogóle nie słuchało głosu rozsądku. Wciąż lubił z nią
przebywać, czuł, że przy niej naprawdę żyje, widział
więcej, słyszał więcej, wszystkie bodzcie docierały do nie-
go z większą intensywnością. Ostatnim razem doświadczył
czegoÅ› takiego na stopniach katedry w Amiens.
- A ty co porabiasz? Wyszłaś na spacer?
Wskazała termos, który trzymała cały czas przyciśnięty
do piersi.
- Zrobiłam sobie przerwę. Chciałam przypomnieć sobie,
że ciągle jest lato. Chłodno tam w zamku.
60
S
R
- Przykro mi bardzo.
Znów się uśmiechnęła, przyprawiając go tym samym
o chwilowÄ… utratÄ™ tchu.
- Nie ma za co, przecież to nie twoja wina, że w starej
części zainstalowano kiepskie ogrzewanie. No a mury są
bardzo grube.
- To w nowej też pozostawia wiele do życzenia. - Od-
wzajemnił uśmiech. - Ale w porównaniu z tym w zamku
Nicka jest rewelacyjne. Już kilka razy mu mówiłem, że
w zaproszeniach powinien informować o konieczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl