[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzieje siÄ™ coÅ› innego.
Mój nóż uderza pierwszy.
Zwiat wokół znika. Cienie się rozpływają, a wraca zimno i ciemność, jakby nigdy nic. Zmiana przyprawiająca o
zawrót głowy. Robię krok w tył i upadam. Moje oczy adaptują się do braku światła. Skupiam wzrok na ciemnej postaci
żołnierza nade mną. Wystrzał z działa nie przeniósł się z nami do tego świata. Błyszczący nóż tak. Ostrze tkwi
zatopione w sercu Mogadorczyka, rękojeść mieni się pomarańczowo w księżycowym świetle. %7łołnierz się chwieje, nóż
zostaje we-ssany głębiej i znika. %7łołnierz charczy Czarna krew tryska z otwartej rany Jego oczy stają się puste, potem
wywracają się do wnętrza czaszki. Upada na ziemię, leży bez ruchu i w końcu eksploduje w chmurę popiołu, który
osiada na moich butach. %7łołnierz. Zabiłem pierwszego mogadorskiego żołnierza. Oby nie ostatniego.
Doświadczenie z odmienną rzeczywistością wyraznie mnie osłabiło. Opieram rękę na najbliższym drzewie, żeby
złapać oddech, lecz tego drzewa już tam nie ma. Rozglądam się dookoła. Wszystkie drzewa rozpadły się w kupki
popiołu, tak samo jak w odmiennej rzeczywistości, tak jak się dzieje się z Mogadorczykami, kiedy kończą życie.
Słyszę ryk bestii i próbuję dojrzeć, co zostało ze szkoły. Ale zamiast szkoły widzę coś innego. Pięć metrów ode
mnie, z mieczem w jednej ręce i czymś w rodzaju armaty w drugiej, stoi kolejny żołnierz. Działo jest wycelowane
prosto w moje serce, działo, które zostało już naładowane i lśni pełnią mocy Jeszcze jeden żołnierz. A ja nie czuję się
na siłach, żeby go pokonać, tak jak pokonałem pierwszego.
Nie mam czym rzucić, a odległość między nami jest zbyt duża, by rzucić się na niego, zanim wystrzeli. Nagle widzę,
że ramię żołnierza drgnęło, i w tym samym momencie rozlega się odgłos wystrzału. Wzdrygam się instynktownie,
spodziewając się pocisku, który rozerwie mnie na pół. Ale nic mi nie jest. Zdziwiony podnoszę wzrok i widzę w czole
żołnierza dziurę wielkości ćwierćdolarówki, z której sika jego paskudna krew. Potem żołnierz upada i rozsypuje się w
proch.
- To za mojego tatę - słyszę za sobą.
Obracam się. Sam ze srebrnym pistoletem w prawej ręce. Na mój uśmiech opuszcza broń.
- Przejechali przez centrum miasta - mówi. - Wiedziałem, że to oni, jak tylko zobaczyłem naczepę.
Staram się uspokoić oddech, patrząc z podziwem na Sama. Zaledwie chwilę wcześniej, podczas walki z pierwszym
żołnierzem, Sam jawił mi się jako gnijący trup, który chciał mnie zabrać ze sobą do piekła. A teraz uratował mi życie.
- Jak tam, nic ci nie jest? - pyta.
- W porządku, żyję. Skąd się tu wziąłeś?
- Pojechałem za nimi furgonetką taty, po tym jak minęli mój dom. Podjechałem piętnaście minut temu. Otoczyli
mnie ci, którzy już tam byli. Więc odjechałem, zaparkowałem na polu kilometr dalej i przeszedłem przez las.
Te drugie światła, które widzieliśmy z okna szkoły, to była furgonetka Sama. Otwieram usta, chcąc coś powiedzieć,
gdy grzmot pioruna wstrząsa niebem. Kolejna burza, więc ogarnia mnie ulga, że Szóstka uszła z życiem. Błyskawica
przeszywa niebo, ze wszystkich stron nadciągają chmury, łącząc się w jedną gigantyczną masę. Zapada jeszcze głębsza
ciemność, a za nią nadchodzi deszcz, tak ulewny, że mrużę oczy, aby dojrzeć Sama, który stoi o dwa metry dalej. Szko-
ła jest doszczętnie zrujnowana. Nagle uderza grom i w świetle potężnej błyskawicy widzę, że bestia została trafiona.
Słyszymy jej śmiertelny skowyt.
- Muszę się dostać do szkoły! - krzyczę. - Mark i Sara są tam gdzieś w środku.
- To ja idÄ™ z tobÄ…! - Sam przekrzykuje ryk burzy
Robimy najwyżej pięć kroków, kiedy zrywa się huczący wiatr, zatrzymując nas w miejscu, pchając do tyłu, siekąc
strumieniami po twarzach. Jesteśmy przemoczeni, trzęsiemy się z zimna. Ale jeśli drżę z zimna, to znaczy, że żyję.
Sam przyklęka, potem kładzie się na brzuchu, żeby nie dać się zwiać. Robię to samo. Spod przymrużonych powiek
patrzę w chmury, ciężkie, ciemne, złowieszcze, wirujące po małych okręgach. A w samym środku - miejscu, którego
całą siłą woli próbuję dosięgnąć - zaczyna wyłaniać się twarz.
Jest to stara ogorzała twarz z brodą, spokojna, jakby we śnie. Twarz, która wygląda na starszą od samej planety.
Chmury zaczynają opadać, powoli dosięgając ziemi, pochłaniając wszystko dookoła, wszystko spowijając ciemnością
tak gęstą i nieprzeniknioną, że trudno sobie wyobrazić, aby gdziekolwiek istniało jeszcze słońce. Kolejny ryk, ryk
gniewu i zguby. Próbuję wstać, ale nieprzejednany wiatr z powrotem ścina mnie z nóg. Twarz w chmurach ożywa.
Przebudzenie. Oczy się otwierają, twarz wykrzywia zły grymas. Czy to jest także dziełem Szóstki? Twarz staje się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- (tom 67) Jordan Penny Książe z Florencji
- 76 Pan Samochodzik i perły księżnej Daisy I.Karst
- Burnett Frances Hodgson Mała księżniczka
- 1045. Lennox Marion Powrót księżniczki
- Książka Sałatkowa [PL] [pdf]
- Oakley_Natasha_ _Narzeczona_dla_księcia
- Cartland Barbara W ramionach księcia
- Gladden_Theresa_ _Księżcowy_medalion
- Harrison Harry Brion Brandd 01 Planeta Przekletych
- Planeta pana Sammlera Saul Bellow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- littlewoman.keep.pl