[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go o nasz rozwód, dlatego wolałam, żeby o ślubie nikt nie wiedział.
- Czy on chce rozwodu?
- Nie mogę trzymać przy sobie mężczyzny, jeśli nie możemy mieć dzieci. To
nie fair.
- A adopcja?
Lianne wzruszyła ramionami.
- Może kiedyś. Ale mogę to zrobić sama. Nie potrzebuję do tego Traya. On
zasługuje na to, żeby mieć rodzinę. Po śmierci wujka został sam jak palec. Nie są-
dzisz, że wolałby mieć własnego potomka?
- Dziwię się, że w ogóle chce mieć dzieci. Dominic nie chce.
- Ty też nie chciałaś. Zmieniłaś zdanie?
- Nie. Nie wiem. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, kiedy powiedziałaś mi o
swoich planach. A może mam to samo co ty i też nie mogę mieć dzieci?
- Tobyś już o tym wiedziała. I miałabyś czas coś zrobić. Za długo zwlekałam,
ale trudno. Lubię swoją pracę, kocham siostrzenice i bratanków. Dam sobie radę.
- Nie rezygnuj tak szybko.
Lianne spojrzała na siostrę.
- Nie mam wyjścia.
Tray wrócił do Waszyngtonu o piątej po południu. Prezentacja się udała i fir-
ma Protection, Inc. zdobyła nowego klienta.
Prosto z lotniska pojechał do Lianne. Nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie
S
R
ją zobaczy. Chwilę pózniej zapukał do jej drzwi. Może szkoda, że nie kupił kwia-
tów? Albo nie zaproponował, że zabierze ją na kolację?
Cisza. Zapukał jeszcze raz. Wyjął telefon i wystukał numer jej komórki.
- Telefon Lianne - powiedziała Annalise.
- Czy mogę ją prosić? Mówi Tray.
- Leży w łóżku. Ma skurcze.
- O Boże! - Oparł się o ścianę. - Jak się czuje?
- Bywało gorzej. Kiedy się obudzi, powiem jej, że dzwoniłeś.
- PrzyjadÄ™ do was.
- Nie. Ona musi leżeć, a ja nie mogę opiekować się nią i jednocześnie cię za-
bawiać.
- Nie musisz nic robić. Sam zajmę się moją żoną.
- Dajemy sobie radę, Tray. Lianne zadzwoni do ciebie - rzekła Annalise i się
rozłączyła.
Schował telefon i wyszedł z budynku. Dziś da im spokój, ale jutro z samego
rana pojedzie do domu nad oceanem. Annalise nie ma prawa decydować o losach
ich małżeństwa.
Tuż po dziewiątej zadzwoniła Lianne.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Lepiej. Annalise zrobiła mi pyszną zupę z owoców morza z krakersami.
Mówiła, że dzwoniłeś. Jak się udał wyjazd?
- Zwietnie. PrzyjadÄ™ jutro rano.
- Właśnie dlatego dzwonię. Nie przyjeżdżaj, Tray.
- Co się stało, Lianne?
- Nic. Wszystko. Nie wiem, ale nie jestem w ciąży i nie mam już siły znosić
bólu.
Tray poczuł ciarki na grzbiecie.
- Co to znaczy?
S
R
- Zadzwonię rano do doktor Wright i umówię się na wizytę, żeby można było
wyznaczyć termin operacji.
- Nie możesz tak szybko zrezygnować.
- Muszę. Chcę być zdrowa.
- Annalise mówiła, że tym razem nie było najgorzej.
- Czasem jest trochę lepiej, a kiedy indziej wydaje mi się, że umrę z bólu.
Poddam się operacji. Ty pójdziesz swoją drogą, a ja swoją.
- Co to znaczy?
- Wezmiemy szybki rozwód. Nie musimy nawet nikogo zawiadamiać.
- Ach, tak. Mamy udawać, że nic się nie stało? Jesteśmy przecież małżeń-
stwem!
- Tylko dlatego, że postawiłeś taki warunek. Mówiłam, że to niepotrzebne.
Teraz siÄ™ rozwiedziemy.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Tray... - Nie odzywała się przez chwilę. - Znajdziesz kobietę, która urodzi ci
tuzin dzieci. Tylko najpierw się ożeń, żeby nie było jak z Suzanne.
- Chciałem, żeby nam się udało.
- Wiem. Przykro mi. - Rozłączyła się.
Tray ubrał się, spakował walizkę i wsiadł do samochodu. Nie zerwie z Lianne
tylko dlatego, że zle się czuje i ma chandrę. Chciał walczyć dalej.
Chciał być z Lianne.
W całym Baden Harbor było ciemno. Nigdzie nie paliły się żadne światła, ale
i tak znalazł drogę. Gdy w końcu zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza. Potem
kilkakrotnie uderzył pięścią w drzwi. Skoro obie siostry śpią, to nie usłyszą zwy-
kłego pukania.
Annalise zapaliła światło i mu otworzyła.
- Nie sądziłam, że przyjedziesz. Lianne mówiła, że to koniec.
S
R
- %7ładen koniec - oznajmił i wszedł do środka.
Zaraz przekona o tym swoją żonę.
- Zrobimy badanie krwi i na wtorek możemy wyznaczyć termin operacji -
powiedziała doktor Wright. - Wiem, że to trudna decyzja, ale na zawsze uwolni się
pani od bólu.
Lianne pokiwała głową. Nie chciała nic mówić, bo bała się, że znów wybuch-
nie płaczem. Przez ostatni tydzień płakała więcej niż przez całe życie.
Nie zgodziła się, gdy Tray z uporem namawiał ją na dalsze próby. Siostra
próbowała nawet przekonać ją, że za miesiąc lub dwa Tray może ją pokochać.
Nie wierzyła, że coś się zmieni. Jego wywody były rozsądne i logiczne. Co z
tego, skoro traktował ją tylko jak kobietę, która ma urodzić mu dziecko. Poza tym
nic dla niego nie znaczyła. Zresztą taka była ich umowa. To nie jego wina, że Lian-
ne się zakochała.
Kiedy wyszła z gabinetu lekarki, Tray wziął ją pod rękę i wyprowadził z bu-
dynku.
- Za rogiem jest kawiarnia. Muszę z tobą porozmawiać - oznajmił.
- Rozmawialiśmy już w domu nad oceanem. Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Poprosiłem Emily, żeby to sprawdziła. Nie powiedzieliśmy sobie wszystkie-
go.
Ledwie mogła dotrzymać mu kroku.
- Po co ten pośpiech? - spytała, gdy wchodzili do prawie pustej kawiarni.
Zamówił kawę, gdy tylko znalezli wolny stolik pod oknem.
- Wystawiam dom w Richmond na sprzedaż - oświadczył.
- Naprawdę? Dlaczego? Myślałam, że chcesz go wyremontować i wynająć.
Wypił łyk kawy.
- Dlaczego? - powtórzyła.
Spojrzał na nią.
- Wymyśliłem ten remont tylko po to, żebyśmy mogli robić coś wspólnie.
S
R
Chciałem, żebyśmy się bardziej zżyli. Nigdy nie miałem prawdziwej rodziny, tylko
wuja. Przez ostatnich dziesięć czy dwanaście lat nie troszczyłem się o niego tak jak
powinienem, bo budowałem firmę.
Właściwie ona zachowywała się podobnie. Miała wielką rodzinę, ale kariera
zawodowa była dla niej najważniejsza.
I teraz pozostała jej tylko praca.
- Wuj był z ciebie bardzo dumny, wszyscy mówili to na pogrzebie.
Tray miał smutną minę. Czy to możliwe? Serce zaczęło bić jej szybciej.
- Myślałam, że zatrzymasz dom.
- Mówiłem, że chciałem się do ciebie w ten sposób zbliżyć.
- Przecież jesteśmy razem.
- Nieprawda. Jesteśmy małżeństwem, ale to nie to samo.
Skinęła głową. Nie są szczęśliwym małżeństwem, jak jej siostra i Dominic.
- Skoro nie będziemy razem remontować tego domu, to może chciałabyś ku-
pić dom nad oceanem.
Lianne zamrugała gwałtownie.
- Co takiego?
- Kochasz wasz dom przy plaży. Może chciałabyś mieć własny, oczywiście w
pobliżu, żebyś mogła w każdej chwili zajrzeć do rodziny i jezdzić tam, kiedy tylko
zechcesz.
Nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
- Chcesz kupić mi dom?
- Nam.
- Nam? Tray, nas nie ma.
- Ale moglibyśmy być. - Rozejrzał się niespokojnie, bo grupka hałaśliwych
nastolatków weszła do środka, wypełniając gwarem wnętrze. - Chodzmy stąd - po-
wiedział.
Ruszył szybkim krokiem w kierunku National Mail. Kiedy znalezli się na sze-
S
R
rokim pasażu, zwolnił i odwrócił się, spoglądając na nią.
- Nie chcę, żeby nasze małżeństwo się skończyło, Lianne.
- Nie mogę mieć dzieci, Tray. Oszukiwałam samą siebie. Musisz mieć żonę,
która da ci wszystko, czego pragniesz.
- Ty jesteś moją żoną. - Ujął jej twarz w dłonie. - Podczas naszego ostatniego
wspólnego weekendu zrozumiałem, że chcę być z tobą. Nieważne czy oglądamy
rzezby z drewna, czy słuchamy koncertu. Albo obserwujemy burzę, siedząc na we-
randzie. Może wiedziałem o tym wcześniej, tylko nie chciałem się do tego przy-
znać. Proponowałem, żebyś przeprowadziła się do mnie, bo tak będzie nam wy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl