[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rzadko się zdarza znalezć denataw takiej pozycji, z wykręconąku
górze,przekrzywioną głową.
Powinien raczej patrzeć na zabójcę, a niegdzieś podbiurko.
Schylił się, podążył zawzrokiem Walberga.
Dlaczego w chwili śmierci skierował wzrok akurat tam?
Czyżby cośpodkleił pod blat?
Nic nie widać.
Szuflada została wywalona na podłogę,papiery rozrzucone, obie szafeczki
z lewej i prawej strony także wybebeszone.
Ale na dywanie zalegały samerachunki, uczniowskie zeszyty i jakieś luzne
kartki.
Przyjrzał się im.
To tylko sprawdziany.
Naczworakach wpełzł podmebel.
Zaczął obmacywać uważnie deski.
Biurko pamiętało na pewnojeszcze rządyBieruta, a może nawet sanację.
Może jest jakaśskrytka?
Nie widać.
Nacisnął raz i drugi dębowe deseczki z boku.
Nic.
Siedziały mocno, nawet nie zaskrzypiały.
Zaczął wyłazić z ciasnej przestrzeni.
W pewnej chwilipośliznął się najakiejś karteczce.
Na puszystym dywanie zadziałała podobnie jakskórka od banana.
%7łeby nie runąć na nos, musiał się mocno oprzećdłonią o wewnętrzną
stronębiurka.
Ale to nie pomogło.
Poczuł, żeoparcie usuwa się spod palców.
Jeszczetylko zdążył jakoś wyciągnąćprzed siebie drugą rękę, zanimupadł.
Uderzył głową o kant, aleniezwrócił na to uwagi.
Zbyt był zaintrygowany tym, co zobaczył.
W życiu trzeba mieć trochę szczęścia, liczyć na przypadek.
Jak teraz.
Intensywnie wpatrywał się w przestrzeń pod biurkiem.
Tak, to mu nieprzyszło dogłowy.
Zabójcy, jak widać, również.
Oczywiście jeżeliszukał właśnie czegośpodobnego.
Biurko stało na stalowych palikach, piętnaście, może dwadzieścia
centymetrów nad podłogą.
%7łebynogi niekaleczyły dywanu, profesor ustawił je tuż za jego linią, na
154
parkiecie.
Teraz, leżąc płasko, na boku,Michał prawym okiem widział właśnie tę
przestrzeń.
Zwiatło odbijało się od wypolerowanego parkietu, dzięki czemu
mógłdostrzec jakiś płaski kształt,którego nie byłowidaćpo przeciwnej
stronie mebla.
A przecież powinny byćidealniesymetryczne.
Sięgnął pod spód.
Chwilę rozpoznawałpalcami, co tomoże być i czy nie jest jednak
elementem spodu.
A potem szarpnÄ…Å‚.
Pochwilizszedł na dół.
Związana kobietazdołała się już przeczołgać w stronę wyjściowych drzwi,
a teraz na próżno usiłowała
wstać.
- Proszę się nie obawiać- powiedział schrypniętym głosem.
OdchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Jestem policjantem.
Zaraz panią rozwiążę.
Zerwałtaśmę z jej ust.
Kobieta odetchnęła głęboko.
Potem zaczął się mocować z węzłami.
Jednak napastnik pozaciągał pętle tak, żekażde szarpnięcie zaciskało
jemocniej.
Poszedł do kuchni.
Kobietaz przerażeniem w oczach śledziła jego ruchy.
Kiedy zbliżył się z nożem, jęknęła próbując wcisnąć się w kąt.
- NaprawdÄ™ jestem z policji.
Muszę przeciąć sznur.
Gdybymchciał panią zabić, po co zdejmowałbym knebel?
Widać było, że nadal mu nie ufa,ale poddała się zabiegom.
Pochylił się nad nią.
Przymknęła oczy.
Delikatnie, żeby jej dodatkowonie przestraszyć, zaczął ciąć.
Najpierw oploty na ramionach, potemręce.
Po chwili skończył, a ona zaczęła masować otarte i napuchniętenadgarstki.
Dopiero teraz przyjrzał się jej uważniej.
Miała może kołotrzydziestki.
Aadna, efektowna blondynka o szarych oczach.
Nawetprzestraszona, potargana i skulona była atrakcyjna.
- Nie wiedziałem, żeprofesor ma córkę - przysiadł na
schodach,naprzeciwko niej.
- Pani jest jegocórką, nie mylę się?
- Co z nim?
Co z tatÄ…?
- Poderwałasię na równe nogi.
-Gdzieten bandyta?
- Bandyta uciekł.
A pan Walberg.
Przykro mi - również wstał.
Profesor nieżyje.
Rzuciła się w kierunku schodów.
Chwycił jąmocno.
Szarpała się,Próbowała go podrapać w twarz.
Chwilę trwała szarpanina.
- Nie pomoże pani ojcu w żaden sposób - przemawiał łagodnie,Jak
do małegodziecka.
- A na górze wszystkomusi zostać jakbyło.
155.
Proszę pójść ze mną.
- Zaprowadził ją do dużego pokoju, posadził na wersalce.
WyjÄ…Å‚ telefon.
- Zaraz wezwÄ™ ekipÄ™.
Rozmawiał przez chwilę z dyżurnym, kazał się połączyć z
komendantem.
To zbyt gruba sprawa,żeby go pominąć.
- Może pani rozmawiać?
- zwrócił się do kobiety.
- Tak - kiwnęła głową.
-Jak tosię stało?
11
Baliński był najwyrazniej bardzo niezadowolony.
Nic niepowiedział, ale wyraznieprzeżuwał w sobie złość.
Komendant za to niemiał żadnych oporów, żeby okazać uczucia.
- Miałeś mi dostarczyć raport o czternastej, a nie wyłazić sobiez
roboty!
-Dzięki temu wyłażeniutrafiłem na miejsce przestępstwa!
Pewnieuratowałem życie córce profesora.
- Cholera jasna.
Uratowałeś czy nie, znalazłeś się tam, gdzie niepowinieneś!
- Pewnie!
Lepiej, żeby ją teżzarżnął!
- Nie wiadomo- do rozmowy włączył się niespodziewanie milczący
inspektor - czy nie skrócił pan swoim działaniem życia Walbergowi.
Zabójca zastrzelił go, słysząc, że ktoś biegnie na górę.
- To tylko hipoteza- Wroński samjużnad tym myślał, ale
chciałwierzyć, żejest inaczej.
- URamiszewskiego nic nie pomogło.
- Pan Å‚Ä…czy te dwie sprawy?
- zmarszczył brwi Baliński.
-Tamprzecieżzbrodni dokonano nożem, atutaj za pomocą pistoletu z
tłumikiem.
- Nie Å‚Ä…czÄ™.
Ale są pewne podobieństwa.
- Niezupełnie.
Doktora wykończono podczas próby ucieczki,zapewne przypadkiem.
A nauczyciela gość rąbnął z pełnym rozmysłem.
- No i sam pan sobie zaprzecza - zauważył Michał.
-Najpierwpan twierdzi, że mógł zginąć przeze mnie, ateraz słyszę
sugestię,ja'koby zabójca i tak miał zamiar gowykończyć.
156
- "Jakoby" - mruknÄ…Å‚ z przekÄ…sem komendant - co za wyszukane
słownictwo.
-A co, szefie, mam mówić jak policaje z telewizyjnych seriali?
Codrugie słowodo wypikania?
Może tak łatwiej byłoby mnie niektórymzrozumieć?
- Czymówiąc o niektórychmasz na myśli może mnie?
-Niektórych.
Po prostu niektórych.
Ale jeślichce pan to wziąć
do siebie, niemogęnicporadzić.
- Spokój, panowie - Baliński zdecydowanie wkroczył doakcji.
-Zachowujecie siÄ™ jak przedszkolaki.
Teraz zabieram komisarza narozmowÄ™.
Czy jego pokójjest wolny?
- Wolny -komendant skrzywił się.
- Jerzy jest w szpitalu.
Przezjakiś czas nasz tu obecny przyjaciel będzie siedział w pokoju sam.
- "Tu obecny przyjaciel"- Wroński nie mógłsobie odpuścić.
-Przed chwilą ktoś miał uwagi dowyszukanego słownictwa.
Zanim komendant zdołał odpowiedzieć, inspektor wyciągnął
Michała z gabinetu.
- Po cholerÄ™ topanu?
- syknÄ…Å‚ nakorytarzu.
-Po co go jeszcze
bardziej rozwścieczać?
Nie dość kłopotów?
Chce panwiększych?
- A mogą być większe?
Nie słyszałpan, co powiedział?
Odsunąłmnie od wszystkich spraw, mam iść na wymarzony
przymusowyurlop.
Pojechał mipo premii na pół rokuz góry.
Wpisze naganędoakt.
Co jeszcze może mniespotkać?
- Zawsze jeszczemożna pana aresztować.
Za podejrzenie udziału w zabójstwie.
W końcu pan też strzelał.
Doszli do miejsca pracy Wrońskiego.
Balińskipieczołowicie zamknął za sobą drzwi.
- Strzelałem, ale do mordercy.
To chyba oczywiste.
- To nie jest oczywiste, jeśli się temu bliżej przyjrzeć.
Pani Dorota,córka ofiary, twierdzi, iżbył panna górze zastanawiająco
długo.
Słyszała jakiś hałas, łomot.
Czego pan szukał?
- Niczego nie szukałem.
A co do hałasu, przewróciłem się.
Panu się nigdy nie zdarzyło?
- Na miejscu zbrodni raczej rzadko.
Aleczegoś pan szukał,
Prawda?
157.
- Gada pan jak ci z wewnętrznego.
Wieczne podejrzenia.
Czegomiałem szukać?
Stałem w oknie, bo chciałem zobaczyć zabójcę.
Sprawdziłem, czyprofesor żyje.
Potem przejrzałem pomieszczenie,żebysię zorientować, czy zostały jakieś
Å‚uski.
Zostały.
Na oko od kalibrudziewięć parabellum.
Tochwilę trwało.
Ale nie tak długo, jakpanchce mi to wmówić.
- Mamy zeznanie naocznego świadka.
-Raczej nausznego, jeśli już.
A pozatym kobietabyła wciężkimszoku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl