[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Maks napisał:  Natychmiast zejdz do baru! Czekamy!
Wściekłam się, bo zniszczył moją ulubioną szminkę! W jednej sekundzie
znalazłam się w barze, bo miałam zamiar powiedzieć Maksowi kilka gorzkich słów,
żeby raz na zawsze zapamiętał sobie, że kobiety nie lubią kiedy mężczyzni używają
ich kosmetyków zamiast długopisów! Tak właśnie chciałam postąpić, ale
zaniemówiłam na widok Victorii. Nosiła wydekoltowaną sukienkę opinającą jej
zgrabne krągłości, wyszytą setkami mieniących się cekinów. Włosy miała upięte niby
niestarannie - na kark i przy skroniach opadały pojedyncze pasemka nieujęte w kok.
Olśniewała urodą niczym mityczna bogini. I chłopcy byli tego samego zdania, bo bez
najmniejszego skrępowania wpatrywali się w jej boskie ciało. Posmutniałam, kiedy do
głowy przyszła mi myśl, że pantofle od Manuela zdecydowanie lepiej pasowałyby
pani Cassidy niż mnie.
- Kolacja udała się? - zapytał Jacek.
 Wiedzą o moim spotkaniu z Falco - pomyślałam.
- Nie mogę narzekać.
- Dowiedziałaś się czegoś interesującego? - zapytała Victoria.
- Tego, że planujesz nam czas bez naszej zgody, a nawet wiedzy - byłam
niemiła.
- Siostra, schowaj swoje babskie fochy do kieszeni! Vicky zabiera nas we
wspaniałą podróż, a ty jeszcze narzekasz.
- Liczę na was. Falco rzucił rękawicę, a ja ją podjęłam, stając z nim do
wyścigu o to, kto pierwszy zlokalizuje Eldorado. Niestety, Manuel ma duże wpływy w
Ameryce Południowej, a ja jestem przybyszką z obcego świata.
- Trójce Europejczyków będzie łatwiej niż jednej kobiecie. Zjednoczmy siły i
spróbujmy.
- Mówisz o wyprawie, jakby to był udział w szkolnych zawodach sportowych.
Tymczasem w dżungli musielibyśmy zmierzyć się ze śmiertelnym ryzykiem. My -
nieprzygotowani do wyprawy ani pod względem psychicznym, ani fizycznym.
- W wyprawie poszukującej Złotego Miasta liczyć się będzie głównie intelekt -
stwierdziła Victoria. - Jutro lecimy do Limy. Zanim wyruszymy, trzeba zebrać zespół
eksploracyjny, zgromadzić sprzęt i sprecyzować obszar poszukiwań. Jutro Lima,
pojutrze Machu Picchu. Spędzimy noc w kamiennym mieście razem z Manuelem i
jego ludzmi, gdzie urządzimy coś na wzór pikniku. Gdy wrócimy do Limy,
dokończymy przygotowania do wyprawy i wtedy ruszymy do amazońskiej puszczy.
- To jest pomysł! - Maks pstryknął palcami.
- Jasne! - entuzjazmu nie krył też Jacek. - Wyjazd do Machu Picchu to
genialny plan! Wroga trzeba dobrze poznać i zwietrzyć jego plany.
 Oczarowała ich swoim urokiem - pomyślałam.  Podjęli już decyzję. Nawet
jeśli przeprowadzilibyśmy demokratyczne głosowanie - przegram.
Wróciłam do pokoju i nie zastanawiając się nad różnicami czasu,
zadzwoniłam do stryja. Miałam wątpliwości co do wyprawy do Peru. Nie po to
przylecieliśmy do Meksyku, żeby dać się wciągnąć w poszukiwania mitu. Gdyby
Eldorado istniało, przez kilkaset lat, które minęły od podbicia Nowego Zwiata przez
konkwistadorów, zostałoby odkryte. Tymczasem Jacek z Maksem zdawali się
zapomnieć o prawdziwym celu naszej misji - o wyjaśnieniu sprawy lamp. Lamp
zrobionych z cennych karafinek z ciemnozielonego szkła. Ale stryj był innego zdania.
Kazał nam wykorzystać szansę i lecieć do Limy.
- Nie wierzę w istnienie Złotego Miasta - powiedziałam zgodnie ze swoim
przekonaniem. - Szukanie Eldorado nie ma sensu.
- Zośka, na litość boską wy nie macie szukać Eldorado...
- ...tylko pilnować, żeby Manuel go nie ukradł? - dokończyłam.
Stryj zaśmiał się i pożegnał.
Odłożyłam słuchawkę. Tego wieczora długo rozmyślałam i nie mogłam
zasnąć. Niecierpliwie czekałam, aż Maks z Jackiem pojawią się w pokoju. Wrócili o
świcie zmęczeni całonocną zabawą w klubie.
Głośne zabawy blizniaczek męczyły, nie mogłem skupić uwagi na nurtującym
mnie problemie. Teresa pracowała w salonie przy komputerze. Zawiadomiłem ją że
wychodzę i udałem się na przechadzkę po sadzie. Jak bardzo brakowało mi w
Warszawie kontaktu z przyrodą! Tutaj mogłem odetchnąć od papierkowej roboty, od
nużących obowiązków biurokratycznych i zgiełku miasta, za którym coraz częściej
nie nadążałem. W Krobielowicach odpoczywałem, mimo że mój umysł nieustannie
zajmowała sprawa lamp.
W życiu rozwiązałem wiele zagadek detektywistycznych, nieskromnie
wspomnę, że odnalazłem niejeden skarb, a jednak w trakcie każdej nowej przygody
odczuwałem ten sam znajomy dreszcz. Pchał mnie do przodu ku rozwiązaniu.
Niestety, tym razem powoli zacząłem tracić nadzieję na doprowadzenie kwestii do
końca.
Położyłem się na łące, wprost na trawie. Ziemia była twarda, ale przyjemnie
nagrzana. Nie minęło kilka chwil, a woń traw i brzęczenie owadów uśpiły mnie.
Ocknąłem się, kiedy wysmagał mnie północny wiatr, który zjawił się wraz z
zachodem słońca. Wróciłem do domu.
- Witam - powiedziałem donośnie.
Wtedy na piętrze rozległo się walenie do drzwi, momentalnie powtórzyło się
na parterze, w łazience. Poszedłem tam i wypuściłem z pomieszczenia blizniaczki.
Dziewczynki były zapłakane.
Złapały mnie za ręce.
- Zatrzasnęłyśmy się! - chlipała Tola.
- Bo to przez nią prosę pana! - dodała druga. - Bo to ona zaczęła!
- Nieprawda!
- Właśnie, że ty! - Ola otarła rączką policzek. Na wierzchu dłoni został
czerwony ślad.
Dotknąłem twarzy dziewczynki i zrozumiałem, dlaczego blizniaczki są
przerażone.
- Bawiłyście się kosmetykami Teresy?
- Nieprawda! - nabzdyczyła się Tola.
- Tę szminkę zgubiła Zośka.
- Znalezione nie kradzione! - wytłumaczyło dziecko.
Na górze ponownie rozległ się łomot. Usłyszałem też stłumiony głos.
- Umyjcie się - nakazałem blizniaczkom. - I nie wychodzcie z łazienki, dopóki
wam nie pozwolÄ™.
Przywarłem plecami do ściany. Stawiając nogi w poprzek stopni, bezszelestnie
piąłem się po schodach. Ostrożnie wychyliłem się zza balustrady, by sprawdzić, czy
na piętrze nie ma nieproszonego gościa. Hol był pusty.
- Ktoś tu był - mruknąłem do siebie, widząc krzesło blokujące drzwi pokoju, w
którym przed wyjazdem mieszkała Zośka.
Odstawiłem krzesło i nacisnąłem klamkę. Z pokoju wybiegła Teresa. Oczy
miała zaczerwienione od płaczu, a rękawy bluzy zmoczone od łez.
- Pan Samochodzik! - wykrzyczała entuzjastycznym głosem. - Kiedy pana nie
było, na dom napadły jakieś zbiry. Dziewczynki zamknęli w łazience, mnie zaciągnęli
tutaj. Nie widziałam ich twarzy. Spod domu odjechali jakimś starym, śmiesznym
samochodem. Obserwowałam ich przez okno pokoju.
- Czego chcieli?
- Lampy.
- Dała im ją pani?
Z dołu schodów rozległ się piskliwy głos jednej z sióstr:
- Możemy wyjść z łazienki?
- Zdaje się, że już to zrobiłyście - odparła Teresa.
Zeszliśmy na dół. Domknęliśmy okna i zamknęliśmy drzwi wejściowe na
klucz oraz zasuwkÄ™.
- Pytałem, czy dała im pani lampę?
Woda na herbatę zabulgotała. Teresa zaparzyła napar i odstawiła czajnik na
kredens.
- Nie podoba mi się ta historia z lampami. Najchętniej odwiozłabym
dziewczynki do matki. Ale Klara zostawiła blizniaczki i wyjechała. Nie mogę się z
nią skontaktować. W tej sytuacji, sam pan rozumie, muszę zapewnić Oli i Toli
bezpieczeństwo.
Opadłem na krzesło. Byłem bezsilny.  Jeśli ktoś napada na dom, by zdobyć
lampę, to znaczy, że z jakiegoś punktu widzenia jest szczególnie cenna - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl