[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ły, ale Bilbo stał wciąż nieporuszony na swoim miejscu. Wiechetek księżyca wy-
pływał nad widnokrąg. Zapadał wieczór. I nagle, kiedy już tracili resztkę nadziei,
czerwony promień słońca niby palec przebił dziurę w obłoku i trafił przez szcze-
linę u wejścia do wnęki prosto na przeciwległą gładką ścianę. Stary drozd, który
przekrzywiwszy łebek z wysoka przyglądał się temu oczyma podobnymi do czar-
nych paciorków, krzyknął przenikliwym głosem. Rozległ się trzask. Kamienny wiór
odłupany od skały odpadł na ziemię. Na wysokości mniej więcej trzech stóp nad
ziemią w skale ukazała się dziurka.
Spiesznie, drżąc, by nie stracić tej ostatnie szansy, krasnoludy rzuciły się ku
ścianie, zaczęły na nią napierać z wszystkich sił  daremnie!
 Klucz! klucz!  wrzasnął Bilbo.  Gdzie Thorin?
153
Podbiegł Thorin.
 Klucz!  krzyczał Bilbo.  Klucz, który był dołączony do mapy. Spróbuj go,
nim będzie za pózno.
Thorin sięgnął po klucz zawieszony na złotym łańcuchu u jego szyi. Wsunął go
do dziurki. Pasował i obracał się! Lecz w tym momencie promień zgasł, słońce się
skryło, księżyc zniknął, noc rozlała się po niebie.
Pchali teraz wszyscy razem i z wolna część skalnej ściany ustąpiła pod napo-
rem. Długie, regularne szpary rysowały się coraz wyrazniej i poszerzały z każdą
chwilą. Już widać było zarys drzwi, wysokich na pięć stóp, a na trzy szerokich;
bez szmeru, powoli odchylały się do wnętrza. Ciemność niby chmura wypłynę-
ła z ziejącego w zboczu otworu, głęboka, nieprzenikniona ciemność wypełniają-
ca rozwarte wnętrze Góry.
NA ZWIADACH W OBOZIE WROGA
ługo stały krasnoludy w ciemnościach pod drzwiami, naradzając się, co
Drobić, wreszcie przemówił Thorin:
 Oto wybiła godzina szanownego pana Bagginsa, który okazał się cennym
przyjacielem w ciągu całej długiej podróży, jako hobbit  nadspodziewanie na
swój wzrost  wielki męstwem, niewyczerpany w pomysłach, a także, pozwolę
sobie rzec, obdarzony nad zwykłą miarę szczęściem w przygodach. Wybiła tedy
godzina, by pan Baggins wypełnił zadanie, do którego zobowiązaliśmy go, zabie-
rając z sobą na tę wyprawę, i przyszedł czas, by zarobił na obiecane wynagro-
dzenie.
Znacie już styl, jakim Thorin zwykł przemawiać w doniosłych chwilach, nie
będę więc przytaczał dalszego ciągu jego mowy, chociaż wygłaszał ją jeszcze
dość długo w tym samym duchu. Chwila byłą rzeczywiście doniosła, lecz Bilbo
niecierpliwił się bardzo. Bilbo także już zdążył poznać dobrze Thorina i od razu
zgadł, o co mu chodzi.
 Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że twoim zdnaiem ja powinienem pierw-
szy zapuścić się w ten tajemniczy korytarz, o Thorinie, synu Thraina, zwany Dę-
bową Tarczą, oby broda twoja urosła jeszcze dłuższa!  przerwał mu gniewnie
 mów tak od razu i daj spokój ceregielom. Mógłbym odmówić. Wyratowałem
was dwukrotnie z ciężkich tarapatów, co nie było przewidziane w umowie, toteż
jak sądzę, już zarobiłem na wynagrodzenie. Ale do trzech razy sztuka  jak po-
wiadał ojciec, więc nie odmówię, choć sam nie bardzo rozumiem dlaczego. Może
nauczyłem się ufać swojemu szczęściu bardziej niż dawnymi laty.  Bilbo miał na
myśli poprzednią wiosnę spędzoną we własnym domu, ale te czasy wydawały mu
się odległe o wieki całe.  W każdym razie gotów jestem iść, zajrzeć do środka,
skończyć z tym wreszcie. Kto pójdzie ze mną?
155
Nie spodziewał się usłyszeć chóru licznych ochotników, więc nie doznał rozcza-
rowania. Kili i Fili z zakłopotanymi minami spojrzeli na siebie, przestępując z no-
gi na nogę, inni nawet nie udawali ochoty, z wyjątkiem sędziwego Balina, stałego
wartownika drużyny, który szczególnie polubił hobbita. Balin więc oświadczył, że
pójdzie z Bilbem do wnętrza jamy, przynajmniej kawałek drogi, żeby w razie po-
trzeby skrzyknąć pomoc.
Na usprawiedliwienie krasnoludów mogę wam powiedzieć tylko tyle: zamie-
rzali hojnie zapłacić hobbitowi za usługi; wzięły go ze sobą po to, żeby ich wy-
ręczył w najprzykrzejszej robocie, i nie przejmowały się zbytnio losem biednego
malca, skoro zgodził się podjąć ryzyko; nie wahały się jednak zrobić wszystkiego,
co było w ich mocy, kiedy znalazł się w opałach  tak przecież postąpiły w przy-
godzie z trollami na początku tej historii, chociaż wtedy nie miały jeszcze wobec
hobbita szególnych długów wdzięczności. Tak się sprawa przedstawia: krasnolu-
dy nie są bohaterami, to plemię wyrachowane, bardzo wysoko ceniące pieniądz.
Są wśród nich chytre sztuki, nawet oszuści i naprawdę łotrzyki, ale są także kra-
snoludy dość uczciwe i do takich właśnie zaliczyć należy Thorina wraz z jego dru-
żyną. Nie trzeba jednak za wiele od nich wymagać.
Kiedy Hobbit wsuwał się przez zaczarowane drzwi do wnętrza Góry, za jego
plecami gwiazdy ukazały się na bladym, pociętym czrnymi pasmami niebie. Dro-
ga okazała się łatwiejsza, niż przewidywał. Nie była to przecież jama goblinów ani
grubo ciosane podziemia elfów. Ten korytarz wykuły krasnoludy na miarę swo-
ich bogactw i swojej sztuki górniczej, toteż biegł prosto jak strzała, podłogę miał
równą, wygładzone ściany, spadek umiarkowany i regularny, a prowadził do dle-
głego jakiegoś celu, ukrytego w czarnej czeluści.
Po chwili Balin, życząc hobbitowi szczęśliwej drogi, zatrzymał się w miejscu,
z którego mógł jeszcze dostrec nikły zarys drzwi i dosłyszeć, dzięki echu odbi-
jającemu się o ściany korytarza, szmer głosów przyjaciół szepczących we wnę-
ce u wejścia. Wówczas Bilbo wsunął pierścień an palec i bardziej nawet, niż jest
to w zwyczeju hobbitów  ze względu na echo  wystrzegając się jakiegokol-
wiek hałasu, bezszelestnie zaczął schodzić w dół, w dół, w ciemność. Trząsł się
ze strachu, ale jego drobna twarzyczka miała wyraz stanowczy i zawzięty. Nie
był to już ten sam hobbit, który ongi wybiegł ze swej norki bez chustki do nosa.
Od dawna już nauczył się obywać bez chustki! Wysunął mieczyk, zacisnął pasa
i szedł naprzód.
Teraz już wpadłeś po uczy, Bilbo Baggins  powiedział sobie.  Tamtej nocy,
przyjmując krasnoludów w swoim domu, wdepnąłeś w tę historię, a dziś, żeby się
z niej wydobyć, płacisz. Tam do licha, ależ głupiec był i jest z ciebie!  odezwała
się najmniej Tukowa część jego istoty.  Daruję chętnie wszystkie skarby strze-
156
żone przez smoka, niechby sobie na wieki zostały w podziemiu, bylebym ja obu-
dził się i przekonał, że ten okropny tunel to po prostu mój własny pokój w moim
własnym domu.
Nie obudził się oczywiście, ale szedł wytrwale naprzód, aż wreszcie nie mógł
już dostrzec za sobą ani śladu drzwi wejściowych. Był samiuteńki. Po jakimś cza-
sie zaczęło mu się robić gorąco.  Czy mi się zdaje  myślał  czy też tam, przede [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl